Ostatni rok mojego życia – nowszych nie pamiętam. Ten „ostatni rok” był dobry. Zaczął się w cudzym, ale miłym mieszkaniu, kończy się podróżą.
Kiedyś nie cierpiałam sylwestra i tych wszystkich mecyj związanych z końcem roku. Tymczasem okazuje się, że jeśli rok potraktować jako przestrzeń do zagospodarowania planami (nie: marzeniami. Planami), właściwie to jak nieustającą (ekhm) pracę domową – to wychodzi na to, że i sylwester ma jakiś swój urok.
(Urokliwa zima jako tymczasowy przerywnik; fot. Mariusz Bieniek)
Tak więc w 2017 zrobiłam następujące rzeczy:
- stawiałam sobie wyzwania – nauka pływania i samotne zmagania z językiem francuskim, ścianka wspinaczkowa, malowanie obrazu, przyjęcie urodzinowe, próby powrotu do jazdy samochodem,
- zmieniłam miejsce pracy, co było dla mnie trudne, ale chyba konieczne,
- nauczyłam się odpoczywać w wakacje (nareszcie! Dla pracoholika definiującego się przez pracę to doprawdy powód do radości),
- zapisałam się do różnych ciekawych grup internetowych, gdzie mogłam się uczyć, dyskutować i inspirować,
- na ściance zrozumiałam, że to, o czym tak długo myślałam, niekoniecznie jest dla mnie,
- przeżyłam czas bardzo długiego przygnębienia, ale i powolne zesmutnychwstawanie,
- odpuściłam wiele spraw, na których mi nie zależało, przestałam się zadręczać i spuściłam z tonu (wymagań). Polubiłam siebie bardziej, bo cóż to za korzyść – nie lubić siebie?
Niedawno natknęłam się na pytanie: czego chcesz się nauczyć w następnym roku? I powoli przemyśliwuję odpowiedź.
A Ty?